Kiedy zaczynaliśmy pracę w poligrafii, w filmach fantastyczno-naukowych elementami przykuwającymi uwagę widzów były nieprzystające do rzeczywistości rzeczy: latające pojazdy, ruchome billboardy reklamowe na ulicach, wideofony, czyli telefony przekazujące dźwięk i obraz, ramki na zdjęcia, wyświetlające ruchome fotografie, odbitki fotograficzne dostępne od ręki, wreszcie – gazety i książki nie drukowane, lecz wyświetlane na miniaturowych ekranach poręcznych przenośnych urządzeń. Użycie wszystkich tych futurystycznych detali służyło zasugerowaniu oszołomionym widzom, że akcja filmu toczy się w bardzo odległej przyszłości.
Bardzo odległa przyszłość nadeszła szybciej, niż się spodziewaliśmy. Wprawdzie fruwających samochodów jeszcze nie ma, ale reszta gadżetów rodem z science-fiction jest dostępna na co dzień. Telefony komórkowe czy fotoramki USB spowszedniały. Nikogo już nie dziwi wywoływanie fotografii na poczekaniu. Podobnie jest z publikacjami – część czasopism ukazuje się tylko w wersji elektronicznej, a coraz więcej książek wydawanych jest od razu w dwóch wersjach: papierowej i elektronicznej.
Z racji długiego stażu pracy pamiętamy jeszcze ołowianą poligrafię. Mamy na swoim koncie wykonanie prostego składu ręcznego, oczywiście z użyciem wierszownika, szufelki i sztyletu zecerskiego, czyli bezcennego szpilorka. Widzieliśmy w akcji linotyp, a także hałasującą niemożliwie składarkę i odlewarkę monotypową. Mignął nam przed oczami system składu Cyfroset, pracujący na dedykowanej do niego komputerowej platformie sprzętowej PolType, wyposażonej w specjalistyczną klawiaturę, mającą 510 klawiszy (sic!)… To było dawno, na samym początku lat 90. ubiegłego wieku. Potem nadeszła era takich programów do łamania publikacji, jak Ventura Publisher, Aldus Page Maker, QuarkXpress i wreszcie Adobe InDesign. Drzwi do cudownego świata zawodowej typografii otworzyły się na oścież i każdy mógł tam złożyć wizytę, nawiasem mówiąc z opłakanym dla tego świata skutkiem. Bez względu jednak na to, na jakim oprogramowaniu ktoś pracował i jaka była jakość tej pracy – wciąż końcowym efektem był odbierany z drukarni papierowy nakład, niepowtarzalnie pachnący świeżą farbą.
Teraz to się zmienia, a my uczestniczymy w tych zmianach. Od chwili, kiedy na horyzoncie pojawiły się pierwsze publikacje elektroniczne, mieliśmy poczucie, że rodzi się nowy świat mediów, który – nie dążąc świadomie do zdominowania rynku – stanie się potężnym graczem we współczesnej cywilizacji informacyjnej. Rychło stało się dla nas jasne, że najprawdopodobniej powtórzy się historia malarstwa i fotografii czy kina i telewizji. Po początkowych proroctwach zagłady tych starszych dziedzin sztuki okazało się, że znakomicie z nowymi współistnieją i o upadku żadnej z nich nie może być mowy (a jeśli już – to w kategoriach wyłącznie estetycznych…). To spodziewane współistnienie bardzo nam odpowiada, już dawno bowiem zanurzyliśmy się ostrożnie w świat publikacji elektronicznych, badając jego specyfikę, diagnozując ewentualne trudności i sprawdzając, co z naszej wiedzy i doświadczenia w papierowej poligrafii da się zastosować do nowego medium.
Wielkich różnic nie ma, a szczęśliwie to wszystko, co pomagało nam od lat tworzyć satysfakcjonujące Klientów projekty, znakomicie sprawdza się przy tworzeniu publikacji elektronicznych. Nie ma dla nas znaczenia, czy pracujemy w Adobe DPS, czy w aplikacji Aquafadas, Mag+ czy AppStudio. Z równie dobrym skutkiem tworzymy projekty przeznaczone do umieszczenia w AppStore, jak i zawieszane bezpośrednio na stronach www naszych Klientów. Standardem jest dla nas produkcja reklam, przeznaczonych na urządzenia mobilne, responsywnych szablonów www czy 3D booków. Klienci są zadowoleni z naszych projektów, a ich podwykonawcy z zapewnianych przez nas standardów jakości. Nikt z niczym nie ma kłopotów. To cieszy, bo wszyscy możemy spać spokojnie…
Nasze doświadczenie i wiedza, opisane nieco szerzej w zakładce „Kim jesteśmy”, pozwoliło nam na zrealizowanie setek różnorodnych zleceń dla dziesiątków Klientów. Były wśród nich reklamy prasowe, katalogi produktowe, foldery, biuletyny, broszury, plakaty, ulotki, kalendarze, etykiety produktowe, opakowania, zaproszenia, wizytówki, papiery firmowe, banery, kasetony, okładki, bilety, teczki ofertowe, koperty i płyty audio (nadruki na CD, okładki i booklety). Przygotowywaliśmy publikacje po polsku i dwujęzyczne, a także całkowicie w obcych językach: białoruskie, czeskie, francuskie, niemieckie, słowackie, szwedzkie, włoskie a nawet węgierskie (czasem nie było łatwo…). Raz trafiły się nawet wizytówki po chińsku.
Ponieważ każdy Klient jest inny, tym samym i każdy projekt jest inny. Jedne z naszych prac były mniej, inne bardziej wymagające, lecz nie ma wśród nich dwóch takich samych. Każde ze zrealizowanych przez nas zamówień jest wypadkową początkowych pomysłów zleceniodawcy, naszych wstępnych sugestii, wspólnie ustalonych ramowych koncepcji, wreszcie – wielu godzin pracy, dziesiątków rozmów, e-maili i spotkań, mających na celu osiągnięcie ostatecznego kształtu projektu. Bywa i tak, że siadamy do komputera wspólnie z Klientem w siedzibie naszej firmy, bo tak jest najprościej sprawdzić różne, czasem sprzeczne, pomysły i wybrać najlepszy. Nasi Zleceniodawcy nie mają nic przeciwko temu, bo jesteśmy sympatyczni, a w firmie panuje prawdziwie domowa atmosfera…
Większość z nas lubi być zauważana. Jest nam miło, kiedy ktoś przelotnie poznany i długo niewidziany rozpoznaje nas na ulicy. Cieszy nas, gdy ktoś powie, że mamy swój styl. Dbamy o schludny wygląd, bo to budzi zaufanie i sympatię…
To, co dla nas miłe, dla firmy jest niezbędne do istnienia. Firma musi być zauważana i rozpoznawana, w przeciwnym razie raczej nie stanie się rekinem rynku. Znakomicie, jeśli przy tym budzi zaufanie i sympatię interesantów. Świetnie, gdy dobrze mówi się o niej „na mieście” i ma grono stałych klientów, którzy polecają znajomym jej usługi.
Wszystkie te tak bardzo pożądane cechy, to oczywiście wypadkowa wielu różnych czynników. Jednakże w rozpoznawaniu firmy znaczącą rolę trzeba przypisać dobrej identyfikacji wizualnej. Warto w tym miejscu nadmienić, że pojęcie identyfikacji wizualnej bywa niekiedy – całkiem niesłusznie! – zawężane do projektu samego loga. A przecież zakres tej identyfikacji wchodzi cała gama projektów: papiery firmowe, teczki, wizytówki, banery, billboardy, citylighty czy wreszcie zewnętrzne i wewnętrzne oznakowanie siedziby firmy, często bardzo rozbudowane.
Znaczne środki, jakie firmy nierzadko przeznaczają na projekt identyfikacji, są de facto inwestycją w społeczny odbiór marki. Z pewnością niewielu klientów korzysta z usług jakiejś firmy tylko dlatego, że ma ona ładne logo. Ale przypuszczalnie w większości zgodzimy się, że estetyczny znak firmowy, schludna wizytówka, czytelne tabliczki z nazwami działów firmy lub rozpoznawalne z daleka oznakowanie firmowej floty tworzą klimat przyciągający klientów. Firma mogąca się pochwalić przemyślaną identyfikacją wizualną kojarzyć się będzie z ładem, solidnością i oferowaniem usług wysokiej jakości. Nie bez kozery mawia się: „Jak cię widzą, tak cię piszą”. I choć sama identyfikacja, niechby i najlepsza, nie sprawi, że firma będzie przynosić krociowe zyski, może jednak wzbudzać u klientów zaufanie do firmy i zachęcać do zapoznania się z jej usługami – a to już dobry wstęp do nawiązania, tak ważnych w biznesie, stałych kontaktów z klientami.
Z powyższego zatem wynika, że rola identyfikacji wizualnej w działalności firmy jest niebagatelna. Z tego powodu wszystkie elementy rzeczonej identyfikacji powinny być przemyślane, zaprojektowane w spokoju, bez nerwów i pośpiechu. Każdy projekt graficzny powstaje bowiem w wyniku procesu twórczego, projektowanie zaś składowych tzw. Corporate Identity (CI) z ich skondensowaną, oszczędną formą jest szczególnie wymagające i czasochłonne. Kiedyś usłyszeliśmy opinię, że logo jest jak owoc – potrzebuje czasu, żeby dojrzeć…
Mamy na swoim koncie różnorodne projekty, stanowiące składowe wizerunku marki. Z wielu jesteśmy bardzo zadowoleni, a nawet dumni. Niektóre uważamy po prostu za udane. Inne sprawdziły się na rynku, choć ich finalna wersja, będąca z reguły efektem wielokrotnych modyfikacji pierwszych propozycji, nam nieszczególnie przypadła do gustu. Zdarzyły się niestety i takie, które nie miały czasu, żeby dojrzeć – ale na szczęście jest ich niewiele. Podobnie jak przy wszystkich pracach projektowych, za niezbędny element opracowywania identyfikacji firmy uważamy bezpośredni kontakt z klientami. Ale za ich uwagami, choć bywają bezcenne, nie podążamy ślepo i bezrefleksyjnie. Często dyskutujemy ze zleceniodawcami, doradzamy i odradzamy, proponujemy alternatywne rozwiązania i staramy się przestrzegać przed nieuwzględnianiem technologicznych ograniczeń w odwzorowywaniu znaków firmowych.
Zdarza się czasem, że Klienci zlecają nam opracowanie wyłącznie loga. Taki projekt – nieco może okrojony z punktu widzenia identyfikacji firmy – kończymy przygotowaniem księgi znaku, czyli zbioru zasad dotyczących użycia loga. Jeśli zlecenie obejmuje projekt nie tylko samego znaku firmowego, lecz całego systemu identyfikacji wizualnej (SIW), kompletujemy wszystkie informacje i tworzymy księgę identyfikacji wizualnej. Wprawdzie nie wszyscy Klienci sobie tego życzą, ale zachęcamy do takiego rozwiązania. Jest to bowiem zwięzły i klarowny rodzaj przewodnika po identyfikacji wizualnej, zawierający przeróżne użyteczne wiadomości: o przyjętej firmowej kolorystyce (z podanymi odpowiednikami w różnych przestrzeniach barw) oraz wariantach tejże kolorystyki, o dopuszczalnych i niedopuszczalnych sposobach umieszczania loga, o ustalonych krojach pism czy wreszcie o wzorach firmowych akcydensów, banerów lub gadżetów.
Skład i łamanie… Bardzo lubimy to robić! W naszej pracy staramy się łączyć wiedzę o pięćsetletniej tradycji drukarskiej i edytorskiej z wiedzą o najnowszych komputerowych narzędziach, dających bajeczne możliwości projektowania i łamania publikacji. Z wielką estymą odnosimy się tak do wielowiekowej spuścizny dawnych typografów, podpatrując i ucząc się od mistrzów tej sztuki, jak również do budzących szacunek umiejętności współczesnych znawców oprogramowania graficznego.
Niektórym z nas dane było zdobywać wiedzę w ramach legendarnego już Akademickiego Kursu Typografii. Pozwoliło to spotkać takich mentorów, jak Andrzej Tomaszewski, Robert Oleś, Robert Chwałowski, Adam Twardoch czy Piotr Sierżęga oraz nawiązać bezcenne kontakty w środowisku typografów. Inni biegle opanowali arkana posługiwania się oprogramowaniem DTP, uzyskując dyplom Adobe Publishing Expert, a potem przez lata ucząc w krakowskiej Publishing School zaawansowanej obsługi programów graficznych i prowadząc zajęcia z zakresu projektowania i edycji czasopism. Atmosfera pewnej zażyłości panująca w firmie sprawia, że nikt z nas nie trzyma tej wiedzy pod korcem, a wymiana informacji, dzielenie się trikami ułatwiającymi pracę, czy też wspólne poszukiwanie najlepszych rozwiązań są elementem naszej codzienności.
Zgromadzona wiedza z jednej strony uskrzydla, z drugiej – zobowiązuje. Najważniejsze jednak, że pozwala nam tworzyć publikacje zgodne z regułami pięknego składu. Takie, które nobilitują naszych Klientów, a pośrednio i nas. Przecież każdy podpisuje się pod swoją pracą…
Nie ma dla nas znaczenia, czy łamiemy dwustronną ulotkę A5, czy kilkusetstronicową publikację. Czy jest to jednostronna wizytówka, czy wielostronicowy booklet do płyty CD… To wszystko praca z krojami pism i z tekstem, praca, którą rządzą reguły typografii. Jak bowiem powiedział współczesny niemiecki typograf i projektant fontów, Erik Spiekermann: „Type is everywhere” – pismo jest wszędzie. A każda praca z pismem obliguje do znajomości i przestrzegania reguł obowiazujących w „Galaktyce Gutenberga”.
Praca w wielu działach poligrafii i instytucjach bezpośrednio z nią związanych – takich jak wydawnictwa czy redakcje gazet – dała nam wiedzę i doświadczenie, stanowiące znakomitą podstawę dla wszelkich dizajnerskich pomysłów, dotyczących projektowania layoutów. Wiemy, co w projekcie zrobić można. Wiemy, jakie koncepcje traktować z ostrożnością. I wiemy także, czego robić nie wolno.
Niewątpliwie fakt, że sami od lat łamiemy zarówno periodyki, jak i druki zwarte – z wykorzystaniem autorskich lub dostarczonych przez Klientów makiet – ułatwia nam projektowanie przemyślanych layoutów. Znając od podszewki kolejne etapy powstawania publikacji, potrafimy stworzyć układ graficzny, pozwalający na sprawną pracę, a przy okazji zapewniający spokój ludziom zaangażowanym w powstanie wydawnictwa: autorom, redaktorom, korektorom, grafikom, metrampażom czy wreszcie – „towarzyszom czarnej sztuki”. Nie ma bowiem nic gorszego nad layout – choćby i najpiękniejszy – zaprojektowany w kompletnym oderwaniu od wymogów techniki wydawniczej, technologii poligraficznej i realiów rynku, a bywa, że i od zasad zdrowego rozsądku. Projektując układ graficzny, zawsze pamiętamy i o tym, że w kolejnych etapach pracy czas z reguły nie działa na korzyść PT Wydawców. Dążymy więc usilnie do tego, żeby nawet najbardziej wyrafinowane projekty graficzne były od strony technicznej przygotowane w sposób, który umożliwi bezbłędne złamanie publikacji w rozsądnym czasie, a następnie pozwoli na jej bezproblemowe wydrukowanie.
W pracach dizajnerskich korzystamy oczywiście z naszego wieloletniego doświadczenia poligraficznego. Nie uważamy jednak, że zjedliśmy wszystkie rozumy – jeśli mamy wątpliwości lub czegoś po prostu nie wiemy, nie wahamy się pytać o radę znajomych, którzy mają rozleglejszą wiedzę o jakimś etapie produkcji lub konkretnym zagadnieniu. W ten sposób unikamy niepotrzebnych stresów, a Klientom oszczędzamy przykrych i kosztownych rozczarowań. Pewnie to także jest powód, dla którego Zleceniodawcy do nas wracają…
Zaczynaliśmy pracę w czasach, gdy fotografia cyfrowa była „technologią w powijakach”. Przeciętny śmiertelnik chyba wtedy nawet o niej nie słyszał. W ówczesnych studiach graficznych niepodzielnie królowały aparaty analogowe i skanery różnego autoramentu, a zmorą skanerzystów – zwłaszcza tych pracujących na piekielnie drogich skanerach bębnowych – były pierścienie Newtona. Kto dziś jeszcze o nich pamięta? I kto jeszcze pamięta Photoshopa 2.5, który nie obsługiwał warstw, a w przypadku konieczności cofnięcia operacji umożliwiał zrobienie tylko jednego kroku wstecz?
Z punktu widzenia dzisiejszych grafików i operatorów DTP, wychowanych na kolejnych wersjach pakietu Adobe CS i CC oraz internetowych bankach zdjęć wysokiej rozdzielczości, praca z analogowymi aparatami fotograficznymi, z odbitkami lub slajdami i do tego na oprogramowaniu tak siermiężnym jak Photoshop 2.5 jest albo niemożliwa, albo przynajmniej mija się z celem. Jednak tamte czasy były w istocie twardą szkoła życia i zarazem szkołą życiowej solidności. Niedoskonałe oprogramowanie wymagało od nas dążenia do doskonałości w jego obsłudze. Cel szczytny, choć pewnie nie do końca osiągalny… Kosztowna, czasochłonna i wymagająca zachodu fotografia analogowa uczyła staranności w kompozycji zdjęcia i dbałości o jego techniczną jakość. Na pewno nauczyliśmy się przy tej okazji dobrego planowania pracy, wcześniejszego przemyślenia koncepcji graficznej, skrupulatności w działaniu, uważności na każdym etapie realizowania projektów i podchodzenia z dystansem do wszelkiego rodzaju kuszących „wodotrysków”. Takie nawyki zostają na zawsze, więc w dzisiejszym świecie – świecie oszałamiających możliwości fotografii cyfrowej i oprogramowania graficznego do edycji bitmap – odnajdujemy się z łatwością.
Nowe funkcje kolejnych Photoshopów stały się de facto czymś w rodzaju „przedłużenia” naszych kompetencji w zakresie obróbki grafiki bitmapowej, choć trudno nie nadmienić, że znacząco tę obróbkę upraszczają. Wszelkie wymyślne retusze, żmudne szparowania, finezyjne kolaże czy zaawansowane korekcje barwne zdjęć robimy teraz po prostu szybciej, wygodniej i bez irytującego borykania się z oporem materii. A fotografia? W dobie powszechnego dostępu do przepastnych banków ilustracji po aparat sięgamy wprawdzie sporadycznie, ale dotychczasowe doświadczenie pozwala nam ze stockowej feerii ujęć szybciej wybrać odpowiednią do realizowanego projektu fotografię i niejako „w locie” wyobrazić sobie trafny sposób jej wykorzystania.
Z perspektywy niemal ćwierćwiecza można ocenić, że pionierskie warunki, w których lata temu zaczynaliśmy pracę, dobrze się nam przysłużyły. Sumienność w pracy, wyniesiona z tamtego okresu pomaga nam w dzisiejszym, nieco zwariowanym świecie zaoszczędzić czas. Nie tylko nasz – także naszych Klientów…
Studio Graficzne JMPdesign działa od 2005 roku. Jednak znajomość z poligrafią, projektowaniem publikacji i rynkiem reklamy zawarliśmy dużo wcześniej. Nasze pierwsze doświadczenia w tych dziedzinach sięgają 1993 roku. Przez te bez mała ćwierć wieku zaprzyjaźniliśmy się z bardzo szerokim zakresem zagadnień: z korektą i redakcją tekstów, zasadami poprawnego łamania publikacji i uświęconymi regułami typografii, obróbką grafiki wszelkiej maści i jakości, montażem offsetowym (zarówno ręcznym, jeszcze z wykorzystaniem astralonów i podświetlanych stołów, jak i elektronicznym), projektowaniem layoutów książek, czasopism i gazet, czy wreszcie przygotowaniem projektów do druku. Pracowaliśmy w redakcjach gazet, drukarniach i naświetlarniach, wydawnictwach i studiach reklamowych. Realizowaliśmy projekty duże, średnie, małe i całkiem maciupkie. Zdobyliśmy sympatię i zaufanie Klientów – pewnie dlatego, że bez względu na skalę projektu wszystkie zlecenia traktujemy z równą uwagą i rzetelnością. Działamy sumiennie i starannie nawet wtedy, gdy goni nas czas (choć wolimy, jeśli nas nie goni…), uważamy bowiem, że jakość jest formą okazywania szacunku.
Takie podejście do pracy niewątpliwie ułatwia fakt, że lubimy to, co robimy. Szczególnie zaś cieszą nas niespotykane wcześniej zadania. Stanowią bowiem okazję do poznania nowych rzeczy – niekoniecznie dotyczących pracy – i poszerzenia horyzontów, tak zawodowych, jak i niezwiązanych z naszą profesją.
Wychodzimy z założenia, że to my mamy się znać na poligrafii, a nie nasi Klienci. Słuchamy ich uwag, dotyczących zlecanej publikacji, ale nie wahamy się sugerować innych rozwiązań, doradzać, podpowiadać czy wreszcie przestrzegać Klientów przed ryzykownymi pomysłami. Zleceniodawcy z reguły chętnie korzystają z naszych sugestii oraz propozycji alternatywnych rozwiązań – zawsze z dobrym skutkiem.
JMP Design
ul. Zagłoby 11/1, 31-980 Kraków
NIP: 679-157-81-34
Regon: 120054141
telefon: 12 686 70 85
tel. komórkowy: 502 499 298
e-mail: biuro@jmpdesign.eu